Po dziewiątej rano, po porannej toalecie na trawniku przed dworcem głównym, czułyśmy się odświeżone na siódemkę i mogłyśmy ruszać na San Siro.
Cel naszej podróży - zdjęcie na San Siro - osiągnęłyśmy po niecałych trzech dniach od wyjazdu z Kozienic. Barsiści nie mogli znieść tej sromotnej klęski, wyczerpali nam baterie w aparacie, zepsuli aparatową kartę pamięci, wyłączyli roaming w jednej komórce, a w drugiej wyzerowali konto. Byłyśmy same, padnięte, w parku nieopodal stacji metra Palestro, bez dogadanego noclegu, jedynie z jakimś Luigim z Turynu, który zachwycał się naszymi stopami. Ale przynajmniej dał nam napisać smsa do Massimo.
Massimo to współlokator Mattea, którego umówiłyśmy na nocleg z HC, ale ten akurat musiał wyjechać do mamy do Toskanii. Massimo i jego kolega Francesci zabrali nas w niesamowity nocny tur po Mediolanie. Musiał zacząć się oczywiście alkoholowo. Milano Aperitif to miejscowy knajpiany zwyczaj, wedle którego kupuje się jednego drinka (co prawda za 8,5 euro) i ma się szwedzki stół i jedzenia w bród przez cały wieczór. Francesco wiedział wszystko o pokazywanych nam zabytkach i super ciekawie o nich opowiadał. A Massimo miał słodkie buty. Co prawda widziałyśmy tylko 2 pary, ale bez wątpienia miał takich indywiduów więcej.