Na zaspanym lotnisku z rana dostaliśmy na początek podróży niemiłą niespodziankę. Otóż okazało się, że żeby wsiąść na pokład samolotu musimy mieć bilet powrotny z Brazylii. I to samolotowy. Bo wyjazd np. autokarem to się nie liczy jako wyjazd. Moi znajomi – Mocjanowie mieli podobną sytuację, gdy lecieli pół roku temu do Argentyny. I miałam ją na uwadze, ale jakoś odpychałam ją od siebie, uparcie twierdząc, że sytuacja jest „przecież inna”. I podobnie jak oni - żeby polecieć musieliśmy na gwałtu rety kupić bilety powrotne. Może nie tak horrendalnie drogie, ale zawsze droższe niż planowaliśmy. Na wszystko, wywiedzenie się, decyzję, zakup biletu i inne formalności mieliśmy 20 minut. To jest chyba ta magia podróżowania;) Szybkie decyzje, niespodziewanie wydawane pieniądze i poczucie, że „przecież mogło być gorzej” i że „teraz już będziemy wiedzieć":)
Teraz już siedzę w samolocie. Na ekraniku pokazuje naszą pozycję i różne dane na temat naszej wysokości oraz temperatury za oknem. Najbardziej metafizyczna jest kręcąca się kula ziemska z zaznaczoną naszą trasą i małym symbolem samolociku w miejscu, gdzie obecnie się znajdujemy. A znajdujemy się gdzieś nad oceanem między Afryką a Ameryką. Jakoś nie mogę sobie ułożyć w głowie, że nic nie mówiące miejsce na szkolnej mapie czy zakurzonym globusie mogą mieć coś wspólnego z tym, gdzie obecnie i całkowicie fizycznie się znajduję.
----------------------------------------------
Dotarliśmy! I jesteśmy zakochani w Brazylii! Więcej wkrótce. My pijemy wódkę z trzciny cukrowej, a nasi hości Żołądkową Gorzką, duchom polane, witaj Brazylio!