Soreczko, głowa już nie boli. Już się zaaklimatyzowałam. Teraz za to boli mnie dokładnie całe ciało. Spaliłam się brazylijskim słońcem podczas plażowej niedzielnej sielanki i wyglądam na twarzy jak szop pracz, a na ciele jak łaciata krowa (o łaty podejrzewam przylepiający się do ciała piasek). Zostajemy tu jeszcze jeden nadprogramowy dzień. Żeby trochę ochłonąć z weekendowych emocji, oswoić się z bólem całego ciała i podszkolić Szymka z hiszpańskiego. Catherine mówi, że możemy zostać, ile chcemy, ale jak to mówi przysłowie „Komu w drogę, temu czas” i jutro ruszamy na moje kolejne po Salvadorze brazylijskie marzenie – na Brasilię, na stolicę, poznawać nowych ludzi i nowe miejsca!
Brazylijska niedziela była znów idealna. Catherine i Eni zorganizowali niedzielny obiad i niedzielne wspólne oglądanie mundialowego finału. Na obiedzie był Sergio i kolejny brat Eniego z dziewczyną. Były krzyki, modły, futbolowe emocje, opowieści o Pele i o Howardzie Webie. I wielka radość Brazylii po wygranej Hiszpanii, bo oficjalnie Brazylia kibicowała Hiszpanii właśnie. Po meczu wpadliśmy na chwilę do knajpki dwa kroki od domu na urodziny starszego właściciela baru. Na imprezie była cała okolica, były wystawione na całą ulicę plastikowe stoliki, dużo uśmiechniętych ludzi, alkohol, jedzenie, tańce. Dzieci znów nie mogły się na mnie napatrzeć, nie wiem, czy przez włosy, czy przez szopa na twarzy. Eni porwał mnie do tańca i zatańczył mnie do upadłego. Potem dowiedziałam się, że kiedyś był nauczycielem tańca, a Catherine w to graj, bo ona tańczyć nie lubi i miała spokój.
Wieczorem Sergio zabrał nas na „mszę” candomble. Wszyscy musieliśmy ubrać się na biało, Catherine pożyczyła mi przepiękną sukienkę, a Eni Szymkowi naprawdę twarzowe spodnie i Szymek wyglądał jak instruktor capoeiry. Msza była na samym końcu Salvadoru w urządzonym na biało budynku, przed którym rozdzielono nas: kobiety szły na prawo, mężczyźni na lewo. Sam rytuał piękny i przerażający. Widziałam kilku ludzi, którzy rzekomo byli w transie, który jest dla mnie bardzo zastanawiający. Profesor Kolankiewicz mówi, że z osiągnięciem transu jest jak z osiągnięciem orgazmu. Nie da się powiedzieć, jak to zrobić. Czasem pomaga technika, wytrwałość i cierpliwość, a czasem trzeba to po prostu poczuć. Orgazm można też symulować tak, żeby nikt się nie poznał. Publiczność w większości niestety stanowili turyści. Czytałam w jakimś przewodniku, że na taką uroczystość można trafić bez problemu, trzeba tylko sprawdzić w informacji turystycznej, gdzie i kiedy one się odbywają. Zastanawiam się, czy podstawiają specjalne autobusy, bo msza była w takim zakamarku Salvadoru, gdzie pewnie samemu trudno trafić. W takich chwilach nie cierpię być turystą i wracają moje obawy, jak turystyka wpływa na kulturę. Catherine mówi, że nie jestem turystą, tylko człowiekiem, ludzkim istnieniem. Ona jest kochana. Mówiła też, jak różne były uroczystości tego typu na Kubie. Tam wszystko było bardziej spontanicznie – tutaj według ściśle ułożonego planu. Nie wiem, jak można było się w tym wszystkim zatracić, kiedy co chwilę trzeba zerkać, jaki jest obecnie punkt programu. Więcej o candomble mogę opowiedzieć, jak spotkamy się po moim przyjeździe. Bo wracam niebawem.
W sobotę wieczorem w małej wiosce, której nawet nie ma na google maps, Szymek powiedział, że pierwszy raz czuje się, jakby był naprawdę daleko od domu. Ja jeszcze tydzień temu byłam w Polsce i zatracałam się w mojej tam niedzieli. Wydaje się, jakby to było wieki temu. Ta zmiana czasu ma jeszcze inny wymiar chyba.