Ostatni dzien w Salvadorze spokojny i rodzinny. Zapakowalismy samochod, Austriaczke i Francuzke i ruszylismy do Barra do Pojuca. To ta wioska, gdzie dziewczynki chcialy dotknac moich wlosow i gdzie bylismy na uroczystosci candomble. W samochod zapakowalismy tez moj plecak, by prosto z niedzielnej wycieczki podrzucic mnie na lotnisko. Wsiadalam do samolotu w kostiumie kapielowym i cala w piasku z plazy Itacimirim. Wsiadalam do samolotu z wlosami pachnacymi grillem, grillowanym bananem, kukurydza, ryba. Wsiadalam do samolotu cala pogryziona przez nadrzeczne niewidzialne komary. I wykonczona podrywaniem mnie przez braci Eniego, chyba nigdy nikt w ciagu jednego dnia nie powiedzial mi tyle razy, ze mnie kocha. Troche bedzie mi tego brakowac:)
Tak, planowalam te podroz na dluzej, ale ulozylo sie inaczej. Los lubi calkiem pomieszac plany. Ale ciesze sie z tego. Spelnilam moje dwa brazylijskie marzenia: zobaczylam, poczulam, dotknelam Salvadoru i Brasilii, a w bonusie dostalam jeszcze szalony tydzien na bahijskim wybrzezu. Jeszcze tu wroce, a teraz wracam do Europy spelnic moje inne nielatynoamerykanskie juz marzenie. Przepraszam. Zegnaj Brazylio, witaj Iljo.