Tak jak Buczce każde miasto we Włoszech kojarzy się z historią starożytną, tak mnie każde miasto kojarzy się z jakimś filmem. Rzym oczywiście z Rzymskimi Wakacjami. Kojarzy się nie tylko mnie, gdyż na półkach z pamiątkami aż kipi od kalendarzy, magnesów na lodówki oraz fartuszków dla romantycznej pani domu z bohaterami filmu. Na Zachodzie umieją trzepać biznes na pamiątkach. Najlepiej robią to oczywiście Niemcy sprzedając fragmenty Muru Berlińskiego z certyfikatem autentyczności. Ale wracając do dzisiejszego dnia w Rzymie, to był on ściśle naznaczony Rzymskimi Wakacjami. Bowiem cały dzień szukałyśmy słynnych Ust Prawdy. Pytając o nie wszystkich sprzedawców sprzedających gadżety z tego filmu, z których każdy wskazywał inne miejsce. Lądując w sercu nieprzebytego i dzikiego parku z ulicami Mickiewicza i Sienkiewicz gdzieś w głębi i dzikim facetem, który na wszystkich pluł i klął po włosku, co brzmiało - jak wszystko po włosku - jak program kulinarny albo reklama w mango zakupach. Wyhaczając po drodze ze sześć Il Gesu, w tym jedno właściwe (zrobię quiz w zdjęciach "wybierz właściwe Il Gesu"). Zachodząc na Campo di Fiori Giordana Bruna od tyłu, poznając z tego położenia jego mroczną tajemnicę - był pierwszym Jedi. Co z resztą brzmi logicznie biorąc pod uwagę jego tezy o wielości takich samych światów jak nasz. No... no i w końcu, zaliczając po drodze wszystkie zabytki, trafiłyśmy do Ust Prawdy. Które oczywiście były tuż pod nosem. Zaraz przy przystanku, gdzie codziennie wysiadałyśmy. I z wielkim podpisem na mapie. I oczywiście były od 15 minut zamknięte. I nie dane nam było się przekonać, czy nam użre rękę. Ale może to i lepiej. Ale Lola była niepocieszona.
Wieczorem nocnym pociągiem do Wenecji. A Ania zakochała się w Pani Konduktor, która oznajmiła jej, że za IC nie musimy nic dopłacać. Uwaga więc: IC we Włoszech bez żadnych dopłat.