Po niecałych 200 km naszej podróży do Anglii w tirze chłopakom zaczęło się wszystko po kolei pierdolić. Uznałyśmy to za ostatnie pozdrowienie barsistów i zdecydowałyśmy nie jechać dalej z nimi, coby nie wylądować w jakimś Tenderenden pod Ashford.
Jedziemy z Polakiem do Luksemburga, ciągle zmieniając kraje: Francję, Belgię, Luksemburg (co pięć minut inny kraj). W Luksemburgu jest tanie paliwo i ma tam być fest polskich tirów jadących do Polski. Znajdujemy tylko jeden, ale jadący tylko do Niemiec. Ale mówi, że nie weźmie nas dwóch. Druga ma jechać z kolegą, który jedzie w to samo miejsce. Kolega ten okazuje się tym samym, z którym jechałyśmy do Luksemburga. Szusujemy po mostach Niemiec i gadamy z Buczką przez cb radio. Za oknem mija świat.