Dziewczyny - Martha i Natalia - mialy wynajety samochod i jechalysmy przez czerwone wyboiste drogi Brazylii, a za otwartym oknem mijal swiat. Czulam sie jak w teledysku Aerosmith ´Crazy´, bo dziewczyny wesole, seksowne, rozkrzyczane i przyjaznie nastawione do swiata. Krzyczaly cos do przechodniow, podrywaly wszystkich od malych chlopcow do staruszkow, do wszystkich zwracaly sie 'amigo' albo 'querido', pamietaly imiona wszystkich i calowaly sie z kazdym dwa razy w policzek na dzien dobry i do widzenia, nawet z kobieta z wypozyczalni samochodow.Brazylijskie dziewczyny sa takie, jakie powinny byc kobiety: seksowne, otwarte, gibkie, wesole, czule i bardzo bardzo kobiece.
Miasteczko Arraial 'Ajuda kusilo mnie jeszcze z Polski, bo wyczytalam w przewodniku czy w necie przymiotnik 'hipisowski', ktory zawsze pojawial sie przy jego nazwie. Miasteczko to kusi nie tylko mnie, ale i mnostwo obcokrajowcow, ktorzy przyjezdzaja zamieszkac tu i zyc jak w raju. Robia rozne rzeczy. Pracuja online. Jak Fernando (Portugalczyk). Sa instruktorami jogi. Jak Steve (Amerykanin). Prowadza hostel. Jak Jeanette (Holderka). Sa muzykami. Jak Felicio (Filipinczyk) i Claudio (Argentynczyk). Albo nie robia nic, bo od jakiegos czasu oszczedzali juz na kawalek ziemi nad oceanem i ten raj tutaj. Jak John (Amerykanin) i Georg (Holender). Wszyscy sa po trzydziestce albo dobrze po trzydziestce, robili wczesniej rozne rzeczy i mieszkali w roznych miejscach. A teraz sa tu i co wieczor spotykaja sie w malych knajpkach na kolacji albo nad kieliszkiem cachasy.
Johna poznalysmy na plazy, gdy czytal ksiazke z sercem na okladce. Zaprosil nas do swojego domu krok od plazy na kieliszek CGC (hitx4) i dlugie rozmowy do zmierzchu. Wieczorem w jego domu poznalysmy cala plejade mieszkajacych tu obcokrajowcow. Potem wspolnie w malej taniej knajpce przy plastikowych stolikach raczylismy sie wspolnie ryba z marakuja. Reszte nocy spedzilismy w cachaserii, gdzie odkrylam 20 rodzajow tego brazylisjkiego alkoholu. Siedzielismy nad malutkim stolikiem, ktory w miare dosiadania sie do niego ludzi stawal sie jakby wiekszy. Rozmawialismy, spiewalisny z kapela angielskie piosenki, smialismy sie z wymyslanych przez Florencia historii jego zycia, odkrywalismy, ze mamy ten sam ulubiony odcinek Family Guya. Ja odbylam najdluzsza w zyciu rozmowe po portugalsku - z Viviene, Murzynka z Bahii, ktora tak samo jak ja robi bizuterie. Viviene zdjela z reki bransoletke i dala ja mi. Powiedziala, ze daje te bransoletki tylko tym, po ktorych widzi, ze sa dobrymi ludzmi. Kiedys miala ich cala reke, od dloni po lokiec, prawie wszystkie rozdala. Znak, ze w Arraial d'Ajuda dobrych ludzi nie brakuje. Na koniec rozmowy dala mi jeszcze jedna.
„Human beings, with their existencial drama – geniuses, vagabonds, or saints – it is the key, the missing link in evolution” (Lucio Costa, ten cytat powinien byc wlasnie tu)