Dziś w programie tv:
ŚMIERĆ W AMSTERDAMIE. SKŁOT 1. Horror. Polska 2008.
Film kręcony amatorską kamerą z ręki. Czwórka znajomych wyrusza w szalony samochodowy trip po Europie, jest bardzo wesoło, ale i niebezpiecznie, gdyż młodzież umila sobie podróż odjeżdżaniem na czas z różnych dziwnych miejsc oraz sprawdzaniem do czego można przykleić kawałek blachy wielkości 50 na 11,5 centymetra. Rozbawieni przyjeżdżają do miejsca docelowego - do amsterdamskiego skłotu. Nie spodziewają się, że to dopiero początek ich podróży. Podróży do granic ich wewnętrznej wytrzymałości. Podróży do jądra strachu. Podróży do krainy koszmaru. Nie spodziewają się, że oprócz kilku dziwnych person skłot zamieszkuje jeszcze jeden dziki lokator. Krwiożercza fretka.
Ja miałam być głupią blondynką i ginąć jeszcze przed napisami początkowymi. Zawsze o tym marzyłam. Ale my tu śmichu-chichu, ale naprawdę groziło nam śmiertelne niebezpieczeństwo. Nikt nie spodziewał się, że sms od Weroniki, że jest w Pradze i żebyśmy opiekowali się fretką, może położyć się cieniem na całym wyjeździe, a może nawet i życiu. Fretka nie była zwykłą miłą fretką jak z reklamy papieru toaletowego, to była BESTIA. Szczegółów oszczędzę, bo nie jedno słabe serce mogłoby tego nie wytrzymać. Jeśli ktoś łaknie historii, przy których piła to tępe narzędzie, zapraszam na priv. W galerii ku przestrodze zamieszczam jej zdjęcie.
-----------------------------------------------------------------------------------------------
----INFORMATOR----
Nas z niezastąpiony przewodnik "Amsterdam od środka" na temat skłotów głosi, iż:
"Dzicy lokatorzy"
[...] Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XXw. to mieszkaniowe eldorado skończyło się. Władze miasta podjęły kroki zmierzające do ograniczenia procederu mieszkania "na dziko" - przystąpiły do budowy mieszkań w centrum i przekształcania dotychczasowych nielegalnych squattów [wyraz squatt pisany kursywą] (squatt - dom przejęty w nielegalne użytkowanie) w nieruchomości, za które trzeba było płacić czynsz. [...] W ostatecznym rozrachunku nowa polityka władz miejskich przyniosła jednak rezultaty. Krakersi [kursywą] i władze miejskie szacują, że obecnie nielegalni lokatorzy zajmują jedynie 20 dużych i 50 mniejszych obiektów na terenie miasta. Kolejna fala wzbudzających kontrowersje eksmisji prawdopodobnie doprowadzi wkrótce do całkowitego rozwiązania problemu.
Zdarzyło nam się niestety wspomagać ten niecny "proceder" i mieszkać na jednym z 50 mniejszych "squattów" i obcować z nielegalnymi "dzikimi lokatorami". I było bardzo miło. Nawet z tym, że przez cały czas czuliśmy się jak w domu Anny Frank z samozatrzaskującymi się drzwiami, szczelnie pozasłanianymi oknami oraz podsłuchiwanymi przez cienkie ściany rozmowami sąsiadów. Z trzema lokatorami, którzy akurat się na przerwę majową się na skłocie ostali, bo reszta wyjechała, bo w Holandii też mają weekend majowy, tyle że dłuższy (od 30.04 do 4.05). Z trzema lokatorami: Fretką, Czarkiem i Larrym. Fretką, która oprócz tego, że była krwiożercza, to była jeszcze bestią. Czarkiem, który nie mył się od Bożego Narodzenia. I Larrym - pięćdziesiącioletnim grubym Amerykaninem (nie musiałam dodawać, że gruby, bo jak Amerykanin to wiadomo), którego do Amsterdamu zawiodło pokrętne amerykańskie prawo i który całymi dniami siedzi na swoim fotelu, pali jointy i ogląda zeschizowane filmy science-fiction z lat 50.
A i z ciekawostek co do eksmisji: walka o jeden skłot trwała ponoć miesiąc (Arku, popraw mnie, jeśli dłużej) - to dłużej niż obrona Holandii podczas II wojny światowej.