To juz nasze ostatnie godziny w Varnie. Ale trzeba przyznac, ze Varna ugoscila nas godnie. Wielkim arbuzem za 1 eurasa. Niepasteryzowanym piwem rozlewanym w supermarketach. Jogurtem z unikalnymi bulgarskimi kulturami bakterii, ktore daly ukojenie obolalemu cialu Ani. Oraz cudowna noca na plazy. Z ogniskiem, gitara, dobrymi ludzmi, z ktorymi - mimo ze sa takze Slowianami - rozmawiamy po angielsku. Jakie to przykre. Noc byla piekna. Gwiazdy spadaly jedna przez druga. To taki czas w roku. Od Buczki urodzin do moich, ze gwiazdy tak czesto spadaja, ze nie zdaza sie pomyslec zyczenia. Spiewalismy angielskie, rosyjskie, polskie i bulgarskie piosenki. I gadalismy do rana. Takie noce pozwalaja nam zobaczyc, jak niewiele nas dzieli, a jak wiele laczy. I te wszystkie rozmowy. O Bogu. Reinkarnacji. Przeznaczeniu. O "Autostopem przez galaktyke". "South Parku". Koncertach Iron Maiden. Znaczeniu slowa "pytka" i "przechuj". O dresach - atrakcji turystycznej warszawskiej Pragi. O tym, czym straszylo sie dzieci w roznych czasach. Takie wieczory jak ten sprawiaja, ze swiat wydaje sie bardzo maly. Na wyciagniecie reki.