Podoba mi sie podrozowanie z Ewka. To zupelnie inny typ niz Ania i Buczka. Wstalysmy o 12. Wykonalysmy niezbedne dwugodzinne czynnosci w necie. Posiedzialysmy na balkoniku z widokiem na Montrmartre. Wypilysmy jedna herbatke, druga. Poszlysmy do sklepu. Zrobilysmy sniadanko. Zjadlysmy je na balkoniku. Wypilysmy herbatke. I na zwiedzanie wyszlysmy kolo 15.30. Ale i tak duzo zobaczylysmy.
Zaczelysmy od Muzeum Pompidou. Jak to galerie sztuki wspolczesnej Pompidou wywolalo u mnie pyszny, wrecz euforyczny stan ducha. Juz od samego poczatku bawilysmy sie konwencja. By wysmiac tasmy do formowania 50-metrowej kolejki, ktorej nie bylo w ogole, przebieglysmy sie i nagralysmy w stylu Blair Witch cala trase, konczac ja na kilkujezycznej pogawedce z panem w kasie i zlozeniem podpisu na potwierdzeniu platnosci karta ozdobionym kwiatuszkami i serduszkami. Spacerujac miedzy Picassami i Beuysami tworzylysmy nasza wlasna sztuke wspolczesna na Ewki aparacie, fotografujac gasnice, telefony, dziela w roznych konfiguracjach z nami i z samymi soba. Na koniec w sklepiku z pamiatkami po 100 euro pomnozylysmy wartosc plastikowej teczki wkladajac tam odbite na ksero zdjecie z dziecinstwa kolegi Ewy, ktore podarowal jej przed wyjazdem. Tym samym wzbudzilysmy nie lada ferment w artystycznym swiecie Paryza i rzucilysmy zupelnie nowe swiatlo na myslenie o sztuce.
Nastepnie, juz z Marta, ruszysmy na podboj najbardziej artystycznej dzielnicy Paryza, ktora jest tym samym dzielnice zydowska-gejowska oraz tamtejszych ciucholandow i lodziarni. Nastepnie, juz z Erikiem, ruszylismy na podboj pubow na Montrmartrze, gdzie pod kosciolem odbywal sie rockowy koncert na swiezym powietrzu, a Ewka zabrala mi przystojnego Murzyna, jego czarna Vespe, drugi kask i pomknela przez uliczki Montrmartru. A przeciez Vespa to moja milosc. Minus jak stad na Poleczki. A stad na Poleczki jest naprawde daleko.